wypad do Salonik, tak zresztą jak większość naszych greckich wojaży, upłynął pod znakiem Kompletnego Braku Organizacji i Wiedzy o Czymkolwiek. siedząc już w miejskim autobusie, który, według informacji udzielonej nam przez zdybanego na przystanku policjanta, podążał do centrum miasta, zastosowałyśmy metodę 'wysiadamy tam, gdzie wygląda jak centrum, czyli przy jakimś McDonaldzie.' metoda się sprawdziła - i w ogóle, jak na osoby, które nie mają bladego pojęcia o topografii okolicy, poradziłyśmy sobie chyba całkiem nieźle, bo kompletnym przypadkiem udało nam się zaliczyć kilka najbardziej zabytkowo-wycieczkowych miejsc, których zdjęć oczywiście tu nie będzie. nie dotarłyśmy tylko do Białej Wieży, która, jak nam powiedziano, stanowi symbol miasta. strata nie tak duża, biorąc pod uwagę, że Saloniki to zdecydowanie jedno z tych miejsc, które chciałabym we względnie najbliższym czasie jeszcze raz nawiedzić, tym razem minimum na kilka dni. sympatycznego couchsurfera z Salonik poznam.
ciasta firmy Ble (zgadza się, bardzo czynnie uprawiałyśmy w Salonikach windowshopping - i nie ma się co dziwić, biorąc pod uwagę, że mają tam naprawdę niesamowite sklepy. bo tak, zwiedzałyśmy sklepy, również od wewnątrz.)
kebab... z Einsteina? umie kto po grecku, żeby rozszyfrować ten napis?
więcej reklam Potwora, wyprodukowanych podczas chwili odpoczynku w pewnym fantastycznym pubie, którego nazwy (o ile w ogóle byłam w stanie ją odczytać) nie pamiętam. dobrą muzykę tam grali.
Jaram się podpisem pod moim zdjęciem :D I ja tez chcę wrócić do Salonik!!! <3
OdpowiedzUsuńno to ogarnijmy coś - przy najbliższej okazji do Sandy, a przy następnej do Salonik. :D
OdpowiedzUsuńProste ;D
OdpowiedzUsuń