Pokazywanie postów oznaczonych etykietą liverpool. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą liverpool. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 30 stycznia 2012

co tam jeszcze zostało

liverpoolskie resztki, czyli wszystko to, czego nie objęły poprzednie posty.

nowa moda ślubna

znaleźliśmy Narnię!

obowiązkowe zwiedzanie sklepu z zabawkami

okno wystawowe Forbidden Planet, czyli Najlepszego Sklepu na Świecie

'do not cease to drink beer, to eat, to intoxicate thyself, to make love, and celebrate the good days.' gdzieś w okolicach centrum.

maluch!

pub 'The Liverpool'

The Cavern - słynny klub, w którym po raz pierwszy grali Beatlesi

mapa centrum wszechświata

'computer says no!'

samochód napędzany magicznym pyłkiem, ze specjalną dedykacją dla Basi, która kocha disneyowskie pedalskie wróżki.

pożegnanie z Liverpoolem i gigantyczny Baileys na lotnisku.

środa, 25 stycznia 2012

World Museum

World Museum w Liverpoolu jest rajem dla kogoś, kto tak jak ja kocha potwory morskie, dinozaury i robaki - wszystko to można tam spotkać, w mniej lub bardziej żywym stanie. żałuję tylko, że przyszliśmy tak późno i zdążyli nas wyprosić zanim dotarliśmy do ostatniego, poświęconego astronomii, piętra.

potwory morskie (żywe są żywe, ale nieżywe mają za to macki)

dinozaury

robaki

portret z prehistorycznymi mackami (i palcem Agaty w obiektywie)

bonusowo: naszyjnik z żab znaleziony w etnograficznej części muzeum.

p.s. Potwór obchodzi dziś trzecie urodziny.

poniedziałek, 23 stycznia 2012

muzeum Liverpoolu

tak gwoli formalności - kilka obrazków z muzeum Liverpoolu.

jedno ze zdjęć na wystawie fotografii brata Paula McCartneya

wszechobecni Beatlesi ('which Beatle wrote a song about an octopus?')

propaganda po angielsku.

środa, 18 stycznia 2012

Superlambananas

kolejną rzeczą, która zaskoczyła nas w Liverpoolu były KROWY. albo OWCE. albo LISY, ewentualnie ŁASICE, względnie PSY - wszystko zależało od odległości i perspektywy z jakiej się na nie patrzyło. grunt, że były praktycznie wszędzie i budziły bardzo mieszane wrażenia estetyczne. w końcu okazało się, że stworzenia nazywają się Superlambananas i są połączeniem owcy z bananem - czyli swoimi wcześniejszymi skojarzeniami trafiałam raczej kulą w płot.

Superlambananas stały się symbolem (?!) Liverpoolu jakoś kilka lat temu, kiedy to pewien miejski artysta postawił jedną taką (za to gigantyczną) gdzieś w centrum. Liverpool z jakiegoś powodu ją pokochał i szybko się rozmnożyła, a jej potomstwo stoi teraz w najróżniejszych miejscach miasta, każda sztuka ozdobiona w inny sposób - coś jak berlińskie niedźwiedzie czy warszawskie krowy (pamięta ktoś jeszcze te krowy? za czasów liceum sporo się z nimi fotografowałam, może kiedyś znajdę te zdjęcia i wrzucę). moje wrażenia estetyczne nadal pozostają mieszane, ale inicjatywa w sumie jest dość sympatyczna - choć nie aż tak sympatyczna jak tabliczki informacyjne zabraniające ujeżdżania Superowcobananów, umieszczane w ich pobliżu.

muzykalny Superowcobanan

w stylu Klimta

Mandy z muzeum Liverpoolu (o tym muzeum też jeszcze kiedyś będzie)

wersja żółtołodziopodwodna

ostatni Superowcobanan jakiego w spotkaliśmy, własność Merseyrail.

wtorek, 17 stycznia 2012

The Beatles Story

jak Liverpool to oczywiście wszechobecni Beatlesi. o tej wszechobecności pisałam już rok temu, a w tym roku znaleźliśmy w końcu czas na odwiedzenie The Beatles Story, czyli muzeum Beatlesów.

wejście

sala stylizowana na wnętrze The Cavern, czyli kojarzonego z Beatlesami liverpoolskiego klubu (w prawdziwym The Cavern też byliśmy, ale o tym już innym razem)

Harrisona ucięło, za to jestem ja.

Beatlemania wielojęzycznie

żółta łódź powdodna (a na pierwszym zdjęciu bonusowo macka)

Beatlesi po rosyjsku

schody w drugim budynku muzeum.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Liverpool, dzień pierwszy

obiecałam liverpoolskie przynudzanie i liverpoolskie przynudzanie będzie - w sumie bardziej dla spełnienia mojego kronikarskiego (brzmi poważniej niż 'blogerskiego,' nie?) obowiązku niż dla potencjalnych czytelników, chociaż nie powiem, potencjalni czytelnicy też są mile widziani.

na początek początek. dosłownie. w drugi dzień świąt łatwo zapomnieć o świętach, kiedy wstaje się o piątej rano, w biegu dopakowuje plecak i jedzie na Centralny (swoją drogą, czy ktoś z czytających to warszawiaków nie miał jeszcze przyjemności z odnowionym kiblem na Centralnym? polecam, wrażenie równie niepowtarzalne jak przed remontem, z tym, że ze skrajnie innego powodu, teraz to chyba Najbardziej Luksusowy Kibel Świata), żeby przed południem być w Krakowie, bo ma się stamtąd lot do Liverpoolu. obiad w krakowskim McDonaldzie, w towarzystwie Krwiożerczego Gołębia, który czaił się na Agatę, był chyba drugim najbardziej świątecznym wydarzeniem tego dnia (o pierwszym za moment).

tak czy inaczej nie było źle, a w każdym razie naprawiłam błąd z zeszłego roku, czyli sfotografowałam w końcu żółtą łódź podwodną, która stoi koło lotniska Johna Lennona w Liverpoolu.

to co prawda już nie żółta łódź podwodna, ale też stoi koło lotniska i jest fotografowalne, więc czemu nie uwiecznić i tego.

plakat z przystanku w centrum miasta, czyli szczyt ironii i jednocześnie najbardziej świąteczny akcent dnia: tak, TRZEBA być geniuszem żeby dotrzeć do Port Sunlight (a tam właśnie mieliśmy dotrzeć, bo w Port Sunlight mieszkają Jan i Paul, czyli nasi couchsurfingowi hości i znajomi z zeszłego roku) - przynajmniej w Boxing Day, kiedy to z okazji świąt Liverpool radośnie pokazuje swoim mieszkańcom i turystom środkowy palec, wyłączając w ramach prezentu świątecznego pociągi. szczęśliwie kilka telefonów i pomocny staruszek w centrum rozwiązali sprawę, a potem było już tylko lepiej (chociaż ci, którzy przez trzy czwarte wyjazdu chodzili zasmarkani mogą mieć inne zdanie), ale to 'potem' to temat na kilka kolejnych postów, które pewnie ukażą się wtedy, kiedy znów będę się uczyć historii na egzamin (tak jak właśnie w tym momencie).

p.s. tak w ogóle to znowu zdechł mi drugi laptop, a mam na nim komiks i chyba kilka kwiatków, które chciałam tu wrzucić. jakoś, kiedyś, jak sam się naprawi...

statystyka