poniedziałek, 31 stycznia 2011

zwiedzanie Warszawy

miałam Gościa i trzeba było Gościowi pokazać stolycę - samej też zobaczyć, siłą rzeczy.

kiosk na stacji metra Wawrzyszew

w kawiarni 'Pożegnanie z Afryką' na Krakowskim Przedmieściu

niewolnicy ostatnio stanieli (w tej samej kawiarni)

punkt widokowy na Starym Mieście

rynek Starego Miasta (jeśli nie jest piękne to niech chociaż będzie niebezpieczne)

na Moście Gdańskim

P.S. a tak nocuję swoich gości:

P.P.S. byłyśmy też nie Książycu.

niedziela, 30 stycznia 2011

pan bóg

'- (...) no więc melduję ja się, jakże to tak, powiadam, Panie Boże, twoje popy mówią przecież, że bolszewicy pójdą jak nic do piekła. to jak to jest, powiadam. oni w ciebie nie wierzą, a ty im tu, patrzajcie no, jakie koszary wzniosłeś.
"o, nie wierzą?" - pyta.
"jak Boga kocham" - powiadam, i, wie pan, strach mnie zdejmuje, bo jakże to tak można, Panu Bogu takie rzeczy mówić? ale patrzę - on się uśmiecha. co ja mu tu, głupi, będę meldował, myślę, kiedy on o wszystkim wie lepiej ode mnie. jednakowoż ciekawe, co powie. a on powiada:
"no cóż, skoro nie wierzą, powiada, to nic na to nie poradzimy. a niech nie wierzą. ani mnie to ziębi - powiada - ani grzeje. ciebie zresztą, powiada, też. a ich, powiada, też. ja z waszej wiary nie mam ani pożytku żadnego, ani uszczerbku. jeden wierzy, drugi nie wierzy, a postępujecie wszyscy tak samo: jeden drugiemu skacze do gardła, a co się koszar dotyczy, Żylin, to należy to tak rozumieć, że dla mnie tam, Żylin, wszyscyście wy jednacy - polegli na polu chwały i tyle. to trzeba wyrozumieć, Żylin, a nie każdy to wyrozumie. a w ogóle to się ty, Żylin, powiada, tymi kwestiami nie dręcz. żyj tu sobie, baw się dobrze."
- ładnie to wyłożył, panie doktorze, co? "ale popy" - powiadam... a on na to ręką machnął: "ty mi, powiada, Żylin, lepiej o popach nie wspominaj. pojęcia już nie mam, co z nimi robić. prawdę powiedziawszy, to takich durniów jak te wasze popy oko nie widziało. w sekrecie ci, Żylin, powiem, że to obraza boska, hańba jedna, a nie słudzy boży."'

M. Bułhakow, 'Biała gwardia'

sobota, 29 stycznia 2011

kredki

kupiłam sobie kredki. takie 'Bambino,' które w Tesco kosztują pięć złotych i kojarzą mi się z dzieciństwem. zaczęło się od tego, że miałam ostatnio w pracy wolną chwilę i znalazłam pudełko takich kredek, co pozwoliło mi narysować kilka kolorowych (!) potworów na wolnej stronie mojego terminarza na Bardzo Ważne Notatki (i rysunki potworów). pomyślałam, że fajnie jest mieć takie kredki na własność i nawet przez chwilę rozważałam kradzież, ale potem uświadomiłam sobie, że drogą kupna też można się wzbogacić o kredki i nie jest to taka znowu wielka inwestycja. tak więc mam kredki (a także kilka długopisów, markera i zeszyty, czyli wszystkie te dobra papiernicze, których mi zawsze w domu brakuje - ale mniejsza o to, kredki najważniejsze) i zastanawiam się, co by tu z nimi zrobić, bo wybitnych zdolności manualnych nie posiadam i z zakupu kredek w sumie najbardziej cieszyłam się dlatego, że po dokonaniu miałam być właścicielką kredek.

w każdym razie fajnie mieć kredki.

(i cienkopisy też)

P.S. na deser jeszcze potwór z wczorajszej kawiarnianej posiadówki:

czwartek, 27 stycznia 2011

urodzinowo-fejsbukowe macki

zapoczątkowałam (?) trend na robienie rysunków w Paincie w ramach substytutu składania życzeń i w efekcie sama dostałam trzy porcje macek, którymi wypada się pochwalić (chronologicznie):

od Kasi...

...od Przemka...

...i od Azu (tym razem Kochanowski bez jeży, za to z mackami).

P.S. skoro już przy mackach jesteśmy, to jeszcze ten, ten i ten link.

P.P.S. mam jeszcze chyba jakieś publikowalne zdjęcia na fotoreportaż imprezourodzinowy, ale to już inną razą.

P.P.P.S. oczywiście chodzi o urodziny autorki, a nie Potwora (o których wspominałam w poprzedniej notce) - jeszcze nie doszłam do tego, żeby Potworowi organizować imprezy urodzinowe.

środa, 26 stycznia 2011

znaleziska sklepowo-restauracyjne

na stoisku z naszywkami w centrum handlowym Arkadia

w knajpie Gramofon na Oboźnej - jakość zdjęcia bardzo kiepska, ale mam nadzieję, że mimo wszystko napisy są rozczytywalne. straszliwie mnie intrygują 'herbata truskawkowa z popcornem' i 'wino panini.'

P.S. Potwór obchodził wczoraj swoje drugie urodziny, wiecie?

poniedziałek, 24 stycznia 2011

fantasy według Piątka

'(...) nikt już nie produkował w regionie żywności. ponieważ występowały ciągłe problemy z jej transportem, Biuro Prowincji Górniczych wydało Szmaragdowy Mandat Specjalny, sankcjonujący kanibalizm wśród więźniów. miało to wyglądać zgodnie z mechanizmem, jaki wymyślił sobie ówczesny komendant regionu, pułkownik Vojta, który obliczył, że rocznie będzie wymierać jedna czwarta mieszkańców regionu, co wystarczy na utrzymanie reszty przez następny rok. to znaczyło, że na dziesięciu ludzi co roku umrze średnio dwa i pół człowieka. pozostałe siedem i pół człowieka będzie jadło te martwe dwa i pół. dwa i pół człowieka to osiemdziesiąt dziewięć funtów solonej karmy białkowo-tłuszczowo-kostnej, co oznacza, że siedem i pół człowieka otrzyma rocznie dwanaście funtów takiej karmy na głowę. a z tego z kolei wypada, że jeden człowiek codziennie otrzyma jedną trzydziestą funta karmy dziennie.'
T. Piątek, 'Elfy i ludzie'

na początku to nawet było zabawne, ale to jeden z ostatnich fragmentów, które mnie jeszcze bawiły (wzięty ze strony drugiej, cała książka liczy sobie stron sto siedemdziesiąt - a to i tak tylko jeden z trzech tomów). pora poczytać coś przyzwoitego, bez opisywanego z namaszczeniem kanibalizmu i słowa 'gówno' powtarzanego średnio w co drugim zdaniu. wszystko jest dobre z umiarem.

sobota, 22 stycznia 2011

LPS w literaturze

'- ale o czyją świadomość chodzi? Boga?
Jay wzruszył ramionami; wirujące kolory nieba tańczyły i spływały po jego błyszczącym kombinezonie.
- to fizyka, nie teologia. nazwij to jak chcesz - Bóg, Budda, Latający Potwór Spaghetti, Niewzruszony Sprawca Ruchu, Wszechistnienie - to nie ma znaczenia.'

N. Gaiman, M. Reaves, 'InterŚwiat'

tak w ogóle to na samej książce się zawiodłam. Gaiman schodzi na psy, a do tego, po fabule książki sądząc, za dużo grał w 'The Longest Journey.'

czwartek, 20 stycznia 2011

radosna twórczość wyjazdowa

to będzie kolejny prymitywny post, w stylu tego z Grecji - z taką różnicą, że tym razem prezentuję twórczość z wyjazdu okołosylwestrowego, powstałą w Liverpoolu i Peterborough (szczególnie pobyt w Peterborough, dzięki pomocy odwiedzanej tam przez nas Sandy, okazał się pod względem radosnej twórczości bardzo płodny. nie do końca jestem pewna, czy świadczy to o nim dobrze czy źle).

twory knajpiane

pingwin lekkich obyczajów

portret Barbary. jako, że Barbara przed samodzielnym rysowaniem czegokolwiek twardo się broni, tłumacząc, że rysować nie potrafi, trzeba było czymś zapełnić tę pustą kartkę, żeby odwiedzani przez nas ludzie mieli jakąś pamiątkę także i po Barbarze.

fejsbukowe twory (czy to nie straszne, że teraz każda impreza kończy się na fejsbuku?)

pamiątka z samolotu

nagłe pojawienie się pingwinów w moich dziełach nie jest bynajmniej przypadkowe - Sanda lubi pingwiny. chce sobie nawet wytatuować jednego, zastanawiała się, czy nie zainspirować się którymś z moich rysunków. mimo wszystko, mam szczerą nadzieję, że nie chodzi o ten, który stworzyłam na Jej ramieniu.

środa, 19 stycznia 2011

z dedykacją dla Azu

'(...) przystojny młody mężczyzna, nazywany Krzysiem, który zaczął pojawiać się na Czarnieckiego bodaj w 43 roku, to był Krzysztof Kamil Baczyński. wesoły, skory do śmiechu przynajmniej z nami, dziećmi, też, jak mama, opowiadał bajki wierszem. (...) ostatni raz widziałam go w naszym ogrodzie w maju 44. (...) obiecał, że napisze wiersz o naszym jeżu, którego chowaliśmy razem z Jędrkiem, ale teraz nie ma głowy do tego.'
K. Gałczyńska, 'Srebrna Natalia'

okazuje się, że Kochanowski nie był jedynym polskim poetą, którego inspirowały jeże. jeszcze propos jeży i Kochanowskiego, to pozwalam sobie zaprezentować kolejne genialne dzieło, autorstwa Azu właśnie, zrobione na potrzeby fejsbukowego fanpejdża.

p.s. mam dziś urodziny, można składać ofiary z ludzi, ośmiornic i czekolady.

wtorek, 18 stycznia 2011

Sylwester

podobno Wikingowie przegrali swoją ostatnią bitwę pod Bromborough, niedaleko obecnego Liverpoolu - my świętowałyśmy tam początek nowego roku. byli mężczyźni w damskich ciuszkach, ośmiornice, jednorożce, kreatywne rozmowy (bo liverpoolski akcent powoli zaczął się stawać trochę mniej przerażający) i integracja w kolejce do toalety. celem upamiętnienia - kilka zdjęć prezentujących niewielką część wspomnianych wyżej dóbr.

pamiątkowa ośmiornica do Pamiątkowego Zeszytu

znalezione w łazience

jednorożec mojego autorstwa.

(byli też panowie Jack Daniels i Keith Richards, ale to bardzo hermetyczny żart.)

poniedziałek, 17 stycznia 2011

przypadek

'- pewien człowiek - powiedział Rex, skręcając za róg wraz z Margot - zgubił kiedyś diamentową zapinkę do mankietu w szerokim niebieskim morzu i dwadzieścia lat później, dokładnie pewnego dnia, zdaje się w piątek, jadł dużą rybę, lecz nie miała ona w środku diamentu. takie rzeczy lubię, jeśli chodzi o przypadek.'
V. Nabokov, 'Śmiech w ciemności'

niedziela, 16 stycznia 2011

Peterborough

w Peterborough mieszkałyśmy w jednym domu z czterema Portugalczykami. każdy Portugalczyk w Peterborough ma na imię Ricardo i wygląda mniej-więcej tak:

poza oglądaniem Portugalczyków zajmowałyśmy się jeszcze integracją z lokalną Polonią i niepolonią, zwiedzaniem (ze szczególnym uwzględnieniem przystanków, rond i katedry, o której więcej za moment), długimi rozmowami, które jakimś sposobem zawsze schodziły na temat religii, słuchaniem (nie do końca dobrowolnym) kameralnych koncertów gitarowych o trzeciej w nocy i jeszcze większą ilością integracji (w prawdziwie angielskich pubach i w mieszkaniach przeróżnych ludzi).

pierwotna wersja planu na nasz pobyt, która potem została jeszcze wzbogacona o atrakcje takie jak między innymi jogging samochodowy, jazda na reniferach czy czytanie bajek na dobranoc (które, koniec końców, przekształciło się we wspomniany już kameralny koncert).

zdjęcie pod katedrą. w samej katedrze najbardziej zafascynowało mnie stoisko mające zachęcać do pomocy charytatywnej Krajom Trzeciego Świata, bo można było na nim znaleźć między innymi zapuszkowane robaki. o:

wpisałam się też oczywiście do pamiątkowej księgi w katedrze (a nawet narysowałam pamiątkowego jednorożca):

Polonia, z którą integrowałyśmy się w Peterborough, stanowi sporą część mieszkańców miasta. na tyle sporą, że mają tam nawet polską szkołę i polski sklep, z najgorszymi możliwymi polskimi produktami, jak herbata 'Saga' na przykład.

Polki (i Portugalczyk) muszą oczywiście mieć pod polskim sklepem zdjęcie.

znalazłyśmy też lokalny oddział YMCA. zabrakło nam ludzi do zdjęcia, ale jakoś dałyśmy sobie radę.

jeszcze z zajęć na ulicach Peterborough:

Barbara dzielnie supportuje raka...

...a Ricardo (tak, oni naprawdę wszyscy mają na imię Ricardo) próbuje zademonstrować Sandzie, jak wygląda płaszczka.

na koniec kilka sklepowo-restauracyjnych ciekawostek:

czy ktoś jeszcze poza mną ma jakieś chore skojarzenia khe... kinematograficzne?

sklepowy Cerber patrzył na mnie złym okiem, więc zdjęcie robiłam z ukrycia, co odbiło się na jakości - ciężko odczytać napis na brzuchu Mikołaja, który brzmi 'i love you all but please do not touch me.'

nasze zakupy w prawdziwym, brytyjskim Tesco: ośmiornice, markery, wino i dużo czekolady, w tym Magiczne gwiazdki. kto pamięta Magiczne gwiazdki? jako ciekawostkę dodam, że chociaż w Polsce nie można ich już kupić, te dla Wielkiej Brytanii są, jak głosi napis na opakowaniu, produkowane w... Sochaczewie.

statystyka