sobota, 28 lutego 2009

monster maker

ostatni raz zajmuję się głupotami zamiast robić to, co powinnam. ostatni, przysięgam. już nawet nie mogę się usprawiedliwiać, że mam sesję - tyle tylko, że wczoraj był piątek, nie mogłam spać w nocy i w ogóle, tego... a zresztą. tu klikać.

piątek, 27 lutego 2009

cytat w obcym języku

(celem podniesienia poziomu bloga)
'well,' said Spider, 'you should. i am remarkably likeable. few people have ever been as likeable as i am. there is, frankly, no end to my likeability. people gather together in public assemblies to discuss how much they like me. i have several awards, and a medal from a small country in South America which pays tribute both to how much i am liked and my general all-round wonderfulness. i don't have it on me, of course. i keep my medals in my sock drawer.'
N. Gaiman, "Anansi Boys"

niedziela, 22 lutego 2009

o ożywianiu przedmiotów martwych

jak łatwo się domyślić po jednej z ostatnich notek, niedawno zajęłam się tym jakże kobiecym zajęciem, jakim jest praca twórcza (póki co raczej odtwórcza, fakt faktem) z wykorzystaniem igły i nitki. pod wpływem wspomnianego zajęcia naszła mnie pewna refleksja: otóż biorę sobie dwie, niekoniecznie równe, szmatki, zszywam je za sobą (niekoniecznie równo) i przyszywam dowolną ilość (lecz jednak najczęściej dwie sztuki) koralików czy tam guzików, zwykle ciemnych. poduszka ma oczy. poduszka żyje - bo do dowolnego przedmiotu nieożywionego wystarczy dodać cokolwiek choć odrobinę oczopodobnego, by ów nieożywiony przedmiot nabrał cech istoty żywej.

po ożywieniu poduszki głodnieję i idę do kuchni. odkrawam kromkę chleba, smaruję masłem, przykrywam plasterkiem sera. krytycznym okiem przyglądam się dziełu i po krótkim namyśle ponownie otwieram lodówkę, wyjmując z niej słoik czarnych oliwek. wyciągam dwie, nabijam na wykałaczki, wbijam w kanapkę. kanapka ma oczy - kanapka żyje. kanapka patrzy na mnie błagalnym, psim wzrokiem i zdaje się mówić "nie jedz mnie". delektuję się chwilą i z tym większą satysfakcją odgryzam pierwszy kęs. jestem nieludzka. jutro zajmę się ożywianiem brudnych skarpet, a potem cisnę je do pralki i będę patrzeć, jak braknie im tlenu i bezwładnie walą głowami (bo coś, co ma oczy, musi mieć też głowę albo po prostu jakiś organ z oczami, który umownie można nazwać głową) w drzwiczki podczas wirowania na najwyższych obrotach.

(a jak dorosnę, zostanę prawdziwym nekromantą. nekrofilem. nekrologiem. erm. albo nauczycielem angielskiego, na to się póki co w zasadzie najbardziej zanosi. na jedno wychodzi, ja przecież bardzo bardzo nie lubię dzieci.)

środa, 18 lutego 2009

bezsenne noce, senne dnie

w zasadzie to nie wiem, czy mi się nudzi. wiem za to, że jutro czeka mnie poprawka z fonetyki (mały powrót do sesyjnych klimatów), jest środek nocy i dostałam dziś czekoladę z orzechami. i mam na dysku flasha, którego nie do końca opanowałam, ale ambicje nakazują, by wreszcie nauczyć się go obsługiwać. i bawię się. Wy też się pobawcie, jeśli macie ochotę. a potem zróbcie screena i pokażcie mi jak się nosi Wasz prywatny Przedwieczny.

(tytuł notki odnosi się do mojego obecnego stanu, nie do tekstu piosenki pewnego znanego polskiego zespołu - choć owa piosenka bardzo przyjemną jest.)

(celem pobawienia się klikać na link w tekście, nie na obrazek. podlinkowanie obrazka przekroczyło moje możliwości.)

abstrahując od tematu notki (doszliśmy dziś do wniosku, że"abstrahując" to takie fajne słowo, które z całą pewnością pochodzi od kolokwialnego określenia męskiego narządu rozrodczego*) - napis na wspomnianej wcześniej czekoladzie z orzechami (opatrzony odpowiednim rysunkiem instruktażowym): "nowość! zamykasz i otwierasz!" w sensie, że opakowanie jest zamykalne, jeśli rozumiecie, co mam na myśli. kolejny absurdalny wynalazek, przecież każdy wie, że tabliczkę czekolady zjada się za jednym podejściem.

*w wolnym tłumaczeniu oznacza "to, co teraz powiem, ni chuja nie trzyma się kupy z tym, co powiedziałam wcześniej".

poniedziałek, 16 lutego 2009

notka samochwalcza

jak by nie patrzeć - obdarzeni cnotą skromności nie zakładają blogów. ja osobiście chciałam się pochwalić pierwszym (i jedynym takim, którym można się pochwalić) efektem zimowoferyjnej, jednoosobowej inicjatywy pod hasłem "oswajamy igłę i nitkę". oto mam zaszczyt przedstawić Wam mięciutkiego, milutkiego i ciepłego jak ludzka wątroba Przedwiecznego własnej roboty. Napisałabym, że oddam w dobre ręce jakiegoś smacznego kultysty, ale już oddany - i całe szczęście, bo przez te kilka dni, kiedy u mnie mieszkał, niespodziewane zniknięcia najbliższych sąsiadów (a pies ich drapał, nie lubię moich sąsiadów) zaczęły już wzbudzać podejrzenia.

teraz mam ponoć wyprodukować jeszcze pluszowego Dagona z monolitem - też koniecznie pluszowym, "żeby Cthulhu nie stała się krzywda, kiedy Dagon będzie go bił po głowie."

bonusowo, z cyklu V. gorąco poleca - ta strona. chcę coś stamtąd. cokolwiek. (a w zasadzie to niemal cokolwiek, bo nie lubię Gwiezdnych Wojen.)

czwartek, 12 lutego 2009

poniekąd autopromocyjnie, poniekąd walentynkowo

...bo w Lapidarium sprzedają, a pod moim łóżkiem jest jeszcze kupa wolnej przestrzeni mieszkalnej.

Gadaj 14:05:38
podoba mi się "potwórz szafy":p
Ja 14:05:45
ach dziękuję ;]
Gadaj 14:05:46
blog zrzeszający stolarzy?:p
Ja 14:06:03
wyjątkowo brzydkich stolarzy.
Gadaj 14:06:10
he he:p
Ja 14:06:22
takich, którzy wychodzą tylko nocą, żeby nie straszyć ludzi.

(Gadaj jest własnością Gadaja,  wszelkie prawa zastrzeżone, konwersacja opublikowana za niepisemną niezgodą niezainteresowanego.)

dodane o godzinie dziesiątej wieczorem, dnia tego samego: tekst ze zdjęcia już nieaktualny, właśnie dostałam potwora. może kiedyś się pochwalę - jeśli oczywiście zasłużycie na taki honor.

dostałam też amulet przeciwko lubieżnym starcom. na walentynki. zastanawiam się teraz, w jakim świetle stawia mnie fakt, że do obrony przed lubieżnymi starcami potrzebuję amuletów - i dlaczego akurat przed lubieżnymi STARCAMI. naszły mnie takie brzydkie myśli, że starcy (nie tylko lubieżni, choć lubieżni szczególnie, bo powszechnie wiadomo, że od masturbacji wyrastają włosy na dłoniach i psują się oczy) mają kiepski wzrok i że bardzo być może, że tak właściwie to ja jestem nieatrakcyjna.

dodane po krótkim namyśle: mimo wszystko mam nadzieję, że wręczyciel (jest takie słowo? nawet jeśli nie ma, to mi się ono podoba i tu zostanie, bo brzmi podobnie jak "dręczyciel") wspomnianego prezentu nie potraktuje powyższego akapitu zbyt poważnie, bo prezent jest uroczy. serio. tak uroczy, jak uroczy potrafi być najbardziej uroczy (najuroczejszy?) potwór w przesłodzone święto ludzkich organów wewnętrznych, które na tę okazję pojawiają się w swojej uproszczonej, rysunkowej wersji dosłownie wszędzie. (wczoraj kupiłam ser pleśniowy w opakowaniu w serduszka i skrycie się cieszę, że jednak nie zostałam tą cholerną wegetarianką.)

poniedziałek, 9 lutego 2009

kentucky fried children

póki co ostatni z serii, lecz kto wie - może przy odrobinie dobrej woli (i odpowiedniej inspiracji, bo wszystkie dotychczasowe paski były z życia wzięte) pojawi się więcej.

sobota, 7 lutego 2009

szybka lekcja stylu i szyku

a skoro już jesteśmy przy takiej, poniekąd ubraniowej, tematyce... przedstawiam mój najnowszy obiekt pożądania, ku oburzeniu łatwo-się-domyślić-kogo.

(już po sesji, ale sesyjne (po)twory dalej telepią się w różnych zakamarkach dysku i nie tylko dysku. oto prosiaczek.)

poniedziałek, 2 lutego 2009

zła i jeszcze gorsza karma

celem powiększenia obrazka doradza się kliknięcie weń.

(nie, nie uważam, że potrafię rysować. twierdzę za to, że czasem bywamy całkiem zabawni.)

statystyka