o Kazimierzu Dolnym miało być już wcześniej, ale brak czasu połączony ze złośliwością urządzeń elektronicznych na to nie pozwolił. teraz już nawet nie do końca pamiętam co właściwie chciałam napisać, więc powiem w skrócie: było uprawianie turystyki gastronomicznej (czyli zwiedzanie restauracji, kawiarni, herbaciarni, cukierni, czekoladziarni i innych miejsc, w których dało się zapełnić żołądek i/lub pęcherz), oglądanie galerii autorskich artystów różnej maści, bezowocne poszukiwanie ośmiornic w sklepach z pamiątkami, taplanie się w śniegu i narzekanie na to, że zimno, że mokro i że spać. i zdjęcia były.
praca z jednej z autorskich galerii, autorstwa tego pana (którego bloga, nawiasem mówiąc, polecam).
fotografia z autochtonem
pamiątki, wśród których nie było ośmiornicy. (za to, jak widać, niektóre miały ostre zęby - wszystko co ma ostre zęby jest na swój sposób urocze.)
taniec przywoływacza Yeti uskuteczniany w Norowym Dole
koguty, które zawisły na ścianach słynnej kazimierskiej piekarni
jedna z naszych ulubionych rozrywek uprawianych w najlepszej czekoladziarni na świecie (zawsze nosiliśmy ze sobą, poza zestawem do go, jeszcze zeszyt do pisania wierszy, bo przecież każdy głupi wie, że w kawiarniach i miejscach im podobnych pisze się wiersze - niestety, impotencja twórcza nie pozwoliła.)
bałwan autorstwa naszych sąsiadów z kwatery, którego potem bezczelnie sobie przywłaszczyliśmy, powtarzając z dumą, że jest on naszym dziełem.
Matka Boska z kazimierskiego klasztoru. zakładam, że wszelkie podobieństwo do Dagona w wersji z Unspeakable Vault of Doom jest całkowicie przypadkowe. A jeśli nie?..
knajpa 'U Fryzjera'
macki na pizzy (bo jakże by to było, tak bez żadnych macek)
to z zębami jest przepiękne :o
OdpowiedzUsuń