poniedziałek, 18 czerwca 2012

wreszcie Budapeszt

znaczy się sam Budapeszt to był grubo ponad miesiąc temu, ale wreszcie mam zdjęcia, czas, internety i te wszystkie inne rzeczy, które przydają się do pisania głupot na blogu. wyjazd był krótki, ale i intensywny, więc nawet po solidnej selekcji nazbierało się całkiem sporo rzeczy które chciałabym pokazać światu. na początek ogólnie, a do szczegółów, takich jak na przykład budapeszteński (właśnie się z Wikipedii dowiedziałam, że pisze się 'budapeszteński,' a nie 'budapesztański') streetart, jeszcze wrócę. zdjęcia są z przeróżnych źródeł, czyli autorstwa Agaty B., Igora, Michała i moje - tak na dobrą sprawę to sama już nie wiem które są czyje, ale te ładniejsze pewnie Agaty, bo Ona ma taki duży aparat z długim obiektywem.

Budapeszt i my - znaczy się bez Michała, najprawdopodobniej dlatego, że Michał stoi po drugiej stronie aparatu (w tym konkretnym wypadku akurat nie ma problemu z ustaleniem autora zdjęcia).

budapeszteńskie rzeźby i pomniki mają w większości taką wspólną cechę, że wyglądają, jakby pozującym do nich ludziom i zwierzętom ktoś podczas pozowania z zaskoczenia wsadził coś w dupę.

no właśnie.

najpewniej zabytkowa buda, od której wzięła swoją nazwę prawobrzeżna część miasta.

węgierski ma podejrzanie dużo nazw które Polakom kojarzą się z częściami ciała.

Michał zostaje Prawdziwym Mężczyzną.

Działo z Napędem na Pedała

fontanna przy zamku, do której potem już cała wlazłam/wpadłam, i w efekcie biegałam po mieście w mokrym ubraniu (co przy wtedysiejszej pogodzie było w zasadzie wskazane).

'ja chcę zdjęcia w budce telefonicznej!'
'to ja będę lizać szybę!'

Żydoinformacja

elektryczne drzewo

muzeum transportu, do którego niestety nie udało nam się wejść - obejrzeliśmy za to z zewnątrz dwa pociągi i samolot, a przecież właśnie pociągi i samoloty są tym, czego większość populacji potrzebuje do szczęścia ('i like trains!').

jeden z kilku takich ciekawych ornamentów przy wejściu do wesołego miasteczka.

kryjemy się przed słońcem w rzymskich ruinach Aquincum: Laszlo (o Laszlo trochę już było, a będzie jeszcze sporo), ja i moja piękna opalenizna.

pomnik Wielkiej Steampunkowej Waginy na Wyspie świętej Małgorzaty.

a tak w ogóle to wyjazd był udany dzięki temu, że Matka Boska Europejska udzieliła nam błogosławieństwa już na samym początku podróży:

(Matkę Boską Europejską spotkaliśmy na jakiejś stacji benzynowej, jeszcze przed wydostaniem się z Polski.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

statystyka