w dniu dzisiejszym (a technicznie rzecz biorąc już wczorajszym, jeśli spojrzeć na zegarek i datę wyświetlaną przez komputer - choć ja osobiście należę do tych osób, dla których nowy dzień zaczyna się wraz z momentem wstania z łóżka, a nie z wybiciem konkretnej godziny) miało miejsce wielkie święto wszystkich miłośników geekowatych misterów mokrego podkoszulka (a także spodni, butów, skarpetek, kurtek i najprawdopodobniej bielizny) - czyli 13. Piknik Naukowy w deszczu i błocie. oprócz tłumu ludzi, masy okowydłubczych parasolek i własnych butów, obserwowanych głównie z uwagi na to, by nie wdepnąć w kolejną kałużę, można się było naoglądać wszelkiej maści probówek, menzurek, robotów, podejrzanych substancji, zwłok, zagadek matematycznych, studentów kierunków ścisłych, makiet i tym podobnych kuriozów. zmoczyłam ubranie i zrobiłam sobie elegancką plamę na spodniach, ale za to zostałam młodym archeologiem w konkursie dla dzieci, dowiedziałam się, że w esperanto nie ma rymu do mojego imienia (kolejny dowód na to, jaka jestem prozaiczna i w ogóle wyprana z romantyzmu), naszabrowałam się darmowych gadżetów i znalazłam w końcu Wally'ego, który kręcił się w okolicy stoisk Politechniki Warszawskiej (patrz niżej) - więc warto było, w ogólnym rozrachunku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz