obijam się. student zajęty cieszy się jak głupi z dwóch godzin okienka między zajęciami, bo przecież przez te dwie godziny można tyle zrobić. student wolny od obowiązków w świadomości, że właśnie ma dwie godziny dla siebie, udaje się na drzemkę, bo i co innego można zrobić w dwie godziny? zresztą w takich wypadkach nie tylko godziny, ale i całe tygodnie potrafią się zrobić jakieś takie rozmemłane. pracę na rok szkolny już mam (można gratulować, a proszę), teraz zaczynam się niepoważnie zastanawiać nad pracą na wakacje , bo to dopiero tak ze dwa tygodnie w domu, a już robię się z nudów kreatywna (kreatywna w tym zdecydowanie złym znaczeniu). propos pracy, to jakiś tydzień temu dostałam moje pierwsze nauczycielskie, końcoworoczne kwiaty i czekoladki i poczułam się... tak, jak może poczuć się ktoś, kto do takiej sytuacji jest zupełnie nienawykły, bo zwykle zajmował się raczej dawaniem kwiatów i czekoladek na zakończenie roku niż ich dostawaniem.
tymczasem teoretycznie szykuję się do najazdu na Moskwę w celach edukacyjnych i codziennie słucham, że najeżdżać Moskwę należy w porządnych butach, a ja w takowych posiadaniu nie jestem i powinnam natychmiastowo nabyć. korzystam z wybiegu studenta wolnego od obowiązków i udaję się na drzemkę.
w przerwach między drzemkami opanowuję trudną sztukę obsługi dosboxa żeby móc marnować czas na granie w stare przygodówki i stresuję się wynikami ostatniego (i jedynego w tej sesji, ale już nauczyłam się takich rzeczy nie mówić głośno przy znajomych studentach) egzaminu, które widzą mi się dość czarno, a mają się okazać w najbliższy poniedziałek. generalnie rzecz biorąc: niech żyją wakacje, okres, kiedy człowiek do późnego popołudnia siedzi w śmierdzącej pidżamie przed komputerem z ulokowaną gdzieś z tyłu głowy myślą o śniadaniu, które należy wreszcie zjeść (i, o zgrozo, samemu sobie przedtem zrobić).
z pozdrowieniami dla znajomych Jaszczurek i całej reszty, która jakimś sposobem ma jeszcze sesję (dwukropek i zamknięcie nawiasu kwadratowego).