złota myśl na dzień dzisiejszy: doszłam do wniosku, że noszenie stringów może być objawem głębokiej religijności, bo człowieka, który lubi, kiedy coś mu się wrzyna w dupę, z całą pewnością można określić mianem ascety. minęły czasy włosienic, pejczów i bicia się po głowach deskami, przyszła pora na coś nowego.
a jeśli kogoś interesują wydarzenia z mojego prywatnego życia, to, mimo braku GPSa, zapaliłam się do geocachingu. zapał osłabł trochę po odkryciu, że zabawa jest znacznie bardziej popularna niż być powinna, bo w miejscu każdego domniemanego skarbu od skarbu znacznie łatwiej jest znaleźć... innych poszukiwaczy. minimum dwóch w każdym punkcie, zwykle średnio inteligentnych i nieufnych w sposób charakterystyczny geekom, choć już po krótkim momencie znajomości pytających o Twojego nicka. niech żyje internet, wynalazek Szatana, który daje popularność nieśmiałym i pozwala każdemu tytułować się Władcą Mrocznej Mroczności albo, jeszcze lepiej, jakimś łacińsko brzmiącym słowem które kojarzy się z nazwą śmiertelnej choroby, najlepiej wenerycznej.
i mam nowe hobby, mianowicie oglądanie konserw rybnych (i rybnopochodnych) w supermarketach. obecnie przechodzę fascynację puszkowanymi ośmiornicami, bo zwykle mają na opakowaniach takie fajne macki z jeszcze fajniejszymi wypustkami, prawie jak w japońskich pornosach.