wtorek, 3 sierpnia 2010

śląskie dziwy, część czwarta: Katowice

zwiedzanie Katowic ograniczyło się głównie do centrów handlowych i dworca. dworzec okazał się szczególnie inetersujący, nie tylko dlatego, że jest (nikt kto nie widział mi pewnie nie uwierzy) trzy razy bardziej ohydny niż nasza kochana Warszawa Centralna, ale też ze względu na liczne antykwariaty (w jednym z których zostałam przez właściciela, po krótkiej dyskusji o pisarzach, poczęstowana herbatą i obdarowana dwoma książkami), sklepy z tandetą i natchnionych grajków, profanujuących swoim fałszowaniem naprawdę niezłą muzykę. a poza tym... zobaczcie sami.

kilkuletnia fanka Justina Biebera, która najpierw przez długi czas z determinacją próbowała go znaleźć w katalogu, żeby potem zacząć wraz ze swoim idolem śpiewać na cały Empik

znalezisko ze sklepu zoologicznego - brzmi prawie tak interesująco jak mielonka z jednorożca.

żaba. żaby też lubię, chociaż to nie ośmiornice ani nawet nie dinozaury.

jakże cenna informacja umieszczona na ścianie dworca

poczuć się choć przez chwilę jak w orwellowskim 'Roku 1984' - bezcenne.

nabytek z katowickiego szmateksu. jak można nie kupić czegoś, co jest duże, puchate i kosztuje pięć złotych, a dodatkowo pozwala się wykorzystać w charakterze poduszki?

swoją drogą to w czasie wojaży kupiłam też trochę różnych macek, ale oszczędzę Wam ich na razie - stwierdziłam, że kiedy skończy się wojażowy okres poświęcę im wszystkim osobną notkę.

3 komentarze:

statystyka